wtorek, 28 lutego 2012

Chapter II



Zagryzłem nerwowo dolną wargę, a następnie wytarłem dłoń o jeansy, by zetrzeć ze skóry kropelki potu. Byłem odważny, ale głupota ma swoje granice, a ja pomimo miałkiej wiary, wolałem nie ryzykować i wybić przyjacielowi z głowy ten jakże bezsensowny pomysł. Przeniosłem się z siadu do klęczek, a po kilku chwilach wstałem, rzucając niepewne spojrzenie w stronę planszy ouiji. Ostatecznie nabrałem haust powietrza, podszedłem do okna i oparłem dłonie na plastikowym parapecie. Zmrużyłem powieki pod wpływem migających świateł, które wypadały na ulice przez szyby przeciwległego domu. Tak, Sakurka wyprawiła kolejną imprezę, a ja zostałem w domu, uziemiony przez narwanego miłośnika wszelakich psów, drzemiącego lenia i dziwnie uśmiechniętego zboczeńca. Żyć nie umierać, tylko przyodziać garnitur i kłaść się do trumny.
 - Kiba... - zacząłem, powoli odwracając się w stronę rozmówcy. - Nie jestem pewny, czy to dobry pomysł, ten teges...
Chłopak z czerwonymi tatuażami na policzkach zamrugał kilkakrotnie, jakby zdziwiony moją wypowiedzią, a potem najzwyczajniej w świecie parsknął śmiechem.
 - Naruto wymięka! - wykrzyknął, dając Shikamaru sójkę w bok. Ten tylko mruknął coś o upierdliwych pchlarzach i walnął czołem w blat stołu. - Nie wierzę!
 - Wcale, że nie!
Nie wiedzieć czemu włączyła się we mnie funkcja obronna, pod wpływem której, nabrałem ochoty, by udowodnić Inuzuce, że ani trochę nie obchodzą mnie te wszystkie masowo obejrzane horrory. To nie tak, że boję się byle jakiego filmu. To własna wyobraźnia przyprawiała mnie o gęsią skórkę.
 - Naru, pokaż, że masz jaja! - do bezlitosnych szantaży przyłączył się Sai, który niewiele myśląc, złapał za planszę i rozłożył ją na stole: tuż obok łokcia zmarnowanego Nary.
Oburzony nadąłem policzki i skrzyżowawszy ramiona na piersi, usadowiłem się po turecku na puchatym dywanie. Dobra! Dostaną to, czego chcą!
 - Tylko czy przy wywoływaniu duchów nie powinno być cicho? - zauważył brunet w kitce, opierając policzek na nadgarstku. - Przy tym harmidrze nie da się myśleć.
Faktycznie, aż tutaj, w salonie mojego mieszkanka słychać było zawodzenie jednej z popowych wokalistek. Bleh. Nigdy nie przepadałem za tego typu muzyką. To taki malutki minus Haruno.
 - Może duchy lubią Keshę? - Kiba postukał palcem wskazującym o swoją brodę, a potem wykrzywił usta w szerokim uśmiechu i usiadł tuż obok mnie.
 - Nie sądzę - zaczesałem opadający mi na oczy blond kosmyk, by móc obserwować całe pomieszczenie. - Tego wycia nie zniósłby żaden umarły.
Przełknąłem ślinkę, kiedy podekscytowany Sai odciął nas od wszelkiego dopływu światła. Po chwili dało się usłyszeć skwierczenie zapałki, która oświetliła opalony profil dumnego posiadacza najbardziej kudłatego psa na osiedlu. Inuzuka zapalił kilka świeczek i porozstawiał je tak, że teraz tworzyły między nami swojego rodzaju krąg. W głowie kołatała mi jedna, nieznośna myśl: odwrotu nie ma. Oh, Uzumaki!, w coś ty się wpakował?
 - Ty! A może Uchiha by się do nas przyłączył? - zamyślił się Kiba. - W końcu to jego klimaty, ne?
Na wspomnienie tego zadufanego drania zmarszczyłem brwi i zdecydowanym ruchem złapałem za wskaźnik ułożony na samym środku planszy. Samo wspomnienie nazwiska ciemnowłosego wyraźnie mnie drażniło.
 - Zaczynamy? - warknąłem, całkowicie pozbawiony krzty wesołości.
Przyjaciele przytaknęli i idąc za moim przykładem, przyłożyli opuszki palców do drewnianego trójkąta. Przymknąłem powieki i wsłuchałem się w słowa, które kolejno, zapewne na poczekaniu, wypowiadał siedzący po mojej prawej Kiba. Nie, chwila. "Słuchałem" to chyba nie najodpowiedniejsze słowo. Po prostu trwałem w bezruchu, bezgłośnie błagając, by jak najszybciej zakończyć tę błazenadę.
 - Czujecie to? - wyszeptał niepewnie Sai, jakby bojąc się, że głośniejszym tonem zburzy panującą atmosferę.
 - Co? - wierciłem się niespokojnie, przygryzając policzek od wewnętrznej strony.
 - Gdybyś zignorował swoje owsiki w tyłku, z pewnością byś poczuł! - burknął Shikamaru, tracąc swój stoicki spokój.
Otworzyłem oczy i już miałem odpyskować, kiedy przyuważyłem jak języki ognia niespokojnie migoczą. Świece zgasły, zaś z mojego gardła wydobył się nie tyle, co okrzyk przerażenia, a zdziwienia. Zerwałem się na równe nogi i po omacku spróbowałem dopaść do ściany, na której znajdował się kontakt. Zapaliłem światła i z duszą przy ramieniu, rozejrzałem się po salonie. Śmigałem spojrzeniem od twarzy do twarzy, co chwilę zatrzymując rozszerzone źrenice na planszy.
 - To było... Niesamowite! - wykrzyknął chłopak z tatuażami, po czym zignorowawszy zaniepokojone spojrzenie reszty towarzyszy, pochylił się nad ouiji.
 - Nie Kiba, to nie było w żadnym stopniu fajne. Koniec zabawy. Chcę, byście wyszli - zacisnąłem dłonie w pięści i wskazałem podbródkiem na drzwi wejściowe.
 - Co ty, Naru. Nie mów, że się przestraszyłeś.
Gdyby mój wzrok mógł zabijać, Sai właśnie padłby trupem, a ja musiałbym się trudzić, jak pozbyć się jego ciała. Cicho, tak, żeby nikt nie zauważył jego zniknięcia. Widząc moją znaczną zmianę nastroju, Shika wstał, otrzepał spodnie i machnął ręką na resztę towarzystwa. Tym sposobem zmusił ich do powłóczenia w stronę przedpokoju w celu ubrania wszelkiego obuwia.
 - Weźcie z sobą tą przeklętą rzecz - z obrzydzeniem wypisanym na twarzy podałem im drewnianą planszę, a potem oparłem dłonie na biodrach i nieco się niecierpliwiąc, poczekałem, aż przyjaciele opuszczą moje mieszkanie. Kiedy już to zrobili, rozluźniłem napięte mięśnie i przetarłem dłonią zmęczoną twarz. W tym momencie marzyłem wyłącznie o relaksującej kąpieli, która pomogłaby mi wyzbyć się z pamięci ostatnich kilku minut.
Jak postanowiłem, tak też zrobiłem, więc kilka chwil później, moczyłem ciało w przyjemnie parzącej wodzie. Zanurzony po uszy w mydlinach nie zauważyłem nawet, kiedy zasnąłem. A sen ten absolutnie nie należał do spokojnych. Targało mną dziwne uczucie. Czułem na sobie czyjś wzrok, który niemalże palił moją skórę, ale nie byłem w stanie się wybudzić.

Do moich nozdrzy dostała się woda, która skutecznie wyrwała mnie z krainy Morfeusza. Złapałem się za boki wanny i uniosłem głowę ponad taflę, by móc zaczerpnąć świeżego powietrza. Przyłożyłem dłoń do klatki piersiowej i zakasłałem, próbując oczyścić płuca. Mlasnąłem zniesmaczony smakiem płynu do kąpieli i wstałem, pośpiesznie wycierając ciało. Przepasałem biały ręcznik i wyciągnąłem korek, by pozbyć się nagromadzonej wody. Jako tako wysuszyłem odstające blond kłaki i szybko przemknąłem do swojej sypialni. Wciągnąłem na siebie cichy bynajmniej wygodniejsze od skrawka materiału, który zawisł na kaloryferze. Poprawiłem materiał pomarańczowej koszulki i wtuliłem policzek w poduszkę.
 - Nigdy więcej.
Z tymże postanowieniem przekręciłem się na drugi bok i ponownie zasnąłem, męcząc się z nieprzyjemnymi koszmarami.

~

Rozkopałem poły otulającej mnie kołdry, po czym wstałem, automatycznie kierując swoje kroki do łazienki. Przemyłem twarz zimną wodą, a kiedy się wyprostowałem, przyjrzałem się swojemu lustrzanemu odbiciu. Odskakując, byłbym poślizgnął się na kafelkach, ale w porę złapałem się umywalki.
 - Co to jest, ten teges?
Przyłożyłem koniuszki palców do jednego policzka, potem do drugiego i z otwartymi ustami spróbowałem sobie wyjaśnić pojawienie się na mojej skórze poziomych kresek. Po trzy na każdym z policzków.
Im dłużej myślałem, tym mniej rozumiałem, bo sprawa wydała mi się niezwykle... dziwna. Kładąc się do łóżka nie miałem na twarzy kocich wąsów! Mało tego, rany krwawiły, co zmusiło mnie do zerwania kilka listków papieru toaletowego i przyłożenia ich do nacięć.
 - Sam sobie tego przecież nie zrobiłem... - mruknąłem w zamyśleniu, naśliniając palec i ścierając czerwone smugi z kącików ust.
Następną rzeczą, jaka tego poranka przyprawiła mnie o palpitację serca, była głośna muzyka. Cholernie głośna, swoim brzmieniem przewyższająca wczorajszą imprezę organizowaną przez Sakurkę. Zazgrzytałem zębami i cisnąc piorunami, poprzez swoje spojrzenie, podszedłem do okna. Otworzyłem je na oścież i wychyliłem głowę, by dać letniemu wietrzykowi możliwość posmagania mnie po obolałej twarzy. Pomogło, co pewnie przyniosłoby mi ulgę, ale zdecydowanie nie w tym momencie. Drący się z domku naprzeciwko mojej sypialni Marilyn Manson zagłuszał moje myśli.
 - UCHIHA!
Dlaczego ten drań za każdym razem musi mi stwarzać takie utrudnienia?! Jest jak upierdliwy wrzód na tyłku!
Swoim krzykiem skutecznie wywołałem czarnowłosego, który chwilę później stanął przy oknie swojego pokoju i włożywszy pomiędzy wargi papierosa, pokazał mi środkowy palec. Zasunął zasłony i podgłośnił muzykę, doprowadzając mnie tym do szału. Heloł! Uzumakiego Naruto tak po prostu się nie ignoruje! Niech ja go tylko dorwę...
Planowanie mordu przerwało mi pukanie do drzwi. Pozamykałem szczelnie wszelkie okna i zbiegłem do przedpokoju. Otworzywszy drzwi napotkałem spojrzenie nonszalancko opartego o próg czerwonowłosego nastolatka. Gaara trzymał w dłoni siatkę z zakupami, którą zresztą kilka sekund później wcisnął mi do ręki. Odkąd Kakashi - mój opiekun - wyjechał w sprawach służbowych, no Sabaku dbał o zapotrzebowanie mojej lodówki. Uparł się, że jako mój przyjaciel jest zobowiązany do dbania o moje zdrowie.
 - Co ci się stało, kocie?
Dobrych kilka chwil zajęło mi zorientowanie się w sytuacji. Pojąłem, że mówiąc "kocie" miał na myśli rany na moich policzkach.
 - Akamaru mnie podrapał - w tym momencie do głowy nie przychodziło mi żadne sensowniejsze wytłumaczenie.
Czerwonowłosy postąpił krok w moją stronę i przejechał wierzchem dłoni po mojej twarzy. Zacmokał, niczym matka zatroskana wybrykiem swojego dziecka, po czym wyprawił mi kazanie na temat nieodpowiednich znajomych. Zawsze to robił. Może dlatego, że sam był ostrożny w wybieraniu swoich znajomych.
 - Niemniej jednak, zapraszam cię na dzisiejszy koncert wyprawiany przez knajpkę NotaBene. Zbierają amatorskich grajków i pozwalają im zaprezentować swoje talenty. Bądź też ich brak...
Na słowa przyjaciela oczy mi się zaświeciły.
 - Nie mów mi tylko, że się załapałeś...
Kiedy mój towarzysz przytaknął, wydałem z siebie bliżej nieokreślony okrzyk i odłożywszy siatkę z zakupami, rzuciłem mu się na szyję.
 - Wiedziałem! Pokażesz im co potrafisz i zyskasz tłumy wielbiących cię fanek i...
Przerwał mi, mierzwiąc moje włosy. Odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę głównej ulicy.
 - Wpadnę po ciebie przed osiemnastą.
Pomachałem mu jeszcze, mimo, że nie mógł tego zobaczyć i zamknąłem drzwi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz