środa, 7 marca 2012

Chapter V

Więc: na początku chciałabym wspomnieć, że z nadejściem rozdziału piątego, nowe chaptery będą pojawiać się średnio co tydzień (co oczywiście znów zależy od mojego humoru, bo mogę je bazgrolić szybciej).

Zaćmienie - lewitowania jak na dzień dzisiejszy nie przewiduję. Ale miast tego (tak w tajemnicy napomknę) będzie wzmianka o opętaniu :3

Zakląłem i pomimo szpetnego słownictwa - a dzięki nabytej umiejętności szybkiej orientacji w terenie - pośpiesznie pociągnąłem za lejce i zatrzymałem wierzchowca, jednocześnie opanowując sytuację. Mało brakowało, a spotkałbym się z kamienistą drogą. Cholerne lasy! Jakby drzewa musiały rosnąć tutaj tak obficie!
A jeśli jesteśmy przy temacie lasów... Nienawidzę ich jeszcze bardziej, kiedy przyłapuję się na powracaniu myślami do pamiętnej wycieczki szkolnej. Znaczy, sam nie pamiętam zbyt wiele, ale myśl, że dzięki Draniowi jeszcze w miarę normalnie funkcjonuje, przyprawiała mnie o odruch wymiotny. Czułem się niemal jak te wszystkie irytujące księżniczki w bajkach. Biedne, bezbronne, napotykającego swojego księcia podczas irracjonalnego wypadku. Nie, stop! Jakiego księcia?! Może jeszcze na białym koniu?
Mimowolnie parsknąłem śmiechem, przyglądając się z góry osiodłanemu przeze mnie ogierowi. Cóż, był siwej maści. Ironia? Może to ja jestem księciem, który pogubił się w swojej historii i postanowił odegrać rolę sierotki Marysi?
Pokręciłem głową, starając się wypędzić z umysłu te niedorzeczne myśli. Jeszcze chwila, a zacznę sobie wyobrażać księżniczkę z tatuażami i kuflem piwa w ręku, która porwie mnie w dziarskie ramiona i wycałuje policzki.
Tym razem, miast wymierzyć sobie mentalny policzek, tylko się wzdrygnąłem, zniesmaczony własnymi wizjami. Popędziłem konia i pogalopowałem w stronę stajni. Dzisiaj nic, dosłownie nic nie sprawiało mi przyjemności i nawet hobby stało się na dłuższą metę męczarnią. Dlaczego, zapytacie? Otóż bardzo chętnie przybliżę wam wydarzenia, jakie miały miejsce na dzisiejszej (jakże okropnej!) lekcji matematyki.

~

- Uzumaki, do tablicy.
Zagryzłem nerwowo wargę i wzniosłem znad podręcznika swoje przerażone spojrzenie. Atak padaczki? Krwotok z nosa? A może niechybna dźgnięcie nożyczkami w swoje przedramię? Że niby tak mi się omsknęło i... Nie, nawet z poplamionym krwią ubraniem, Anko kazałaby mi rozwiązać te durne zadanie. A jak pewnie się domyśleliście, do najbardziej utalentowanych pod względem przedmiotów ścisłych to ja nie należę.
Przełknąłem ślinkę, gotów przyjąć na klatę swoją porażkę. Odsunąłem krzesło, wstałem i niczym na ścięcie, ruszyłem w stronę tablicy. Zacisnąłem przy tym pięści, jak i usta, po czym począłem błagać, by w klasę uderzył jakiś piorun, czy Stworzyciel zesłał nam apokalipsę. Nic takiego się nie wydarzyło (przeklinam cię, tyś, który siedzi ponad nami i szydzi z naszych upadków!) i już po chwili zmuszony byłem złapać w palce odłamek kredy. Zrobiłem krok do tyłu i przekrzywiwszy głowę, zacząłem głowić się nad jakimś sensownym rozpoczęciem swojej pracy. W końcu oblizałem wargi i odwróciłem głowę w stronę wpatrzonych we mnie ślepi, niemo błagając ich o pomoc. Nauczycielka to zauważyła i zadecydowała rozwiać moje wątpliwości. Albo inaczej: ukrócić moje męczarnie. Znaczy, zakończyć te dzisiejsze i rozpocząć długoterminowe, ot co.
 - Nie uważasz na lekcjach, obrzucając innych papierkami. Rozmawiasz, dobitnie pokazując mi, gdzie masz moje tłumaczenia - Brunetka posłała mi niemalże mordercze spojrzenie. - Ponad to, nie umiesz bieżącego materiału. Co masz na swoje usprawiedliwienie?
No proszę, doznałem deja vu.
Uniosłem dłoń i podrapałem się po karku. Głupi odruch!
 - Bo tego...
Wredny babsztyl wstał, trzaskając przy tym dziennikiem o biurko i podszedł do mnie, wciąż uparcie nie spuszczając ze mnie wzroku.
 - Ile razy w tym tygodniu zajrzałeś do podręcznika?
Już otwierałem usta, by udzielić odpowiedzi (skłamać, ma się rozumieć), kiedy Mitarashi tupnęła swoim obcasem i wydała z siebie nienaturalny dźwięk. Czyżby warknięcie?
 - To było pytanie retoryczne.
Swoją drogą, inteligentne z mojej strony, by narażać się największej sadystce, która dotąd stąpała po ziemi.
 - Hozuki! - krzyknęła, a białowłosy wyrwany ze swoich rozmyślań, nieco zdezorientowany powstał ze swojego miejsca. - Będziesz udzielał Naruto korepetycji.
 - CO?! - krzyk mój, jak i Suigetsu, zlał się w niemalże chóralną, spójną całość.
 - Nie będę uczył tego idioty!
 - Nie zamierzam przebywać w jego towarzystwie dłużej, niż to konieczne!
Oh, widziałem, jak w oczach matematycy tli się płomień satysfakcji.
 - Siadać. Oboje. A ciebie, Uzumaki, widzę w przyszłym tygodniu na poprawce.
W drodze do swojej ławki usiłowałem wyrównać oddech. Niestety, byłem zmuszony podejść na kolejnej przerwie do członka sekty i poprosić go (najgrzeczniej, jak pozwalała mi na to obecna sytuacja) o spotkanie. Oczywiście, z początku pokazał mi środkowy palec, jednak widząc minę dyżurującej na korytarzu Anko, zmienił zdanie. Ostatecznie, mój dzień sądu przypadł na najbliższą sobotę.

~

Po dniu pełnym wrażeń, wreszcie dotarłem do domu. Oczywiście, na stadninie czekała mnie kolejna niespodzianka i okazało się, ze koń, z którym miałem wystartować w zawodach, zeżarł jakieś niestrawne zielsko i musi się kurować. Jednak, jak mówi pewien bardzo mądry cytat: "To, co możesz, przełóż na dzień następny". A może to mój własny tekst? Nieważne, jedno i to samo. W każdym razie cudownie było wejść w swoje ukochane cztery ściany, trzasnąć drzwiami i rzucić torbę w kąt, by chwycić za nią dopiero następnego poranka.
Zasłoniłem zasłony, ponieważ zachód słońca zrobił się nieco upierdliwy i powędrowałem do kuchni, by przygotować sobie jakiś posiłek. W czasie, w którym moja zapiekanka kręciła się na talerzyku w mikrofalówce, oparłem się o blat kuchenny i przymknąłem powieki, zastanawiając się nad swoją obecną sytuacją. Korepetycje u członka Hebi. Pewnie połowa szkolnej społeczności była gotowa z zazdrości wydłubać mi za to oczy (w końcu kto nie chciałby spędzić kilku chwil z jedną z gwiazd?), ale ja sam czułem jedynie przygnębienie, wiążące się z upokorzeniem, jakie mnie spotkało. Szczerze i z całego serca nie znosiłem tej czwórki bufonów. Od zawsze uważali się za lepszych od innych i niestety było to widać w ich sposobie bycia. Coś na zasadzie "jesteś zbyt mało fajny, bym mógł na ciebie spojrzeć". Dobra, rozumiem. Sasuke stracił rodziców w bardzo bestialski sposób i miał powód, by zamknąć się w sobie. Doskonale go rozumiałem, bo w końcu ja sam przeżyłem podobne piekło. Ale wygrzebałem się z tego, uparcie powtarzając, że życie jest zbyt krótkie, by marnować je na niepotrzebne żale i ostatecznie postanowiłem nie ronić łez przy pierwszym lepszym poruszeniu tematu. Ale nie Uchiha. Może i z wierzchu miał skorupę bezinteresownego dupka, ale wiedziałem, że w głębi tłumi ukrywane dotąd, pozytywne uczucia. Kto wie, może Drań mógłby być miły?
Wyobraźnia podsunęła mi widok uśmiechniętego chłopaka i mimowolnie się skrzywiłem. Nie przesadzajmy, jego skorupa tajemniczości ma w sobie coś takiego, co przyciąga do niego ludzi. I może właśnie przede wszystkim dlatego postanowiłem tolerować Hozukiego? Gdzieś w głębi duszy wiedziałem, że ciemnowłosy nie pozwoliłby zbliżyć się do siebie byle komu.
Tknięty dziwnym przeczuciem, zerknąłem na mikrofalówkę. Byłem przekonany, że czas, który nastawiłem już dawno upłynął i powinienem usłyszeć charakterystyczny dla tego urządzenia dźwięk. Nic z tego, mikrofalówka dalej pracowała, mimo, że czasownik trwał w bezruchu na zerze.
 - Dlaczego wszystko musi się dzisiaj psuć? - westchnąłem cierpiętniczo.
Spróbowałem uchylić drzwiczki, ale nic z tego - nawet nie drgnęły.
Zmarszczyłem brwi i pociągnąłem mocniej. Wciąż żadnego rezultatu.
 - Co jest?
Wysunąłem jedną z kuchennych szuflad i już po chwili zaciskałem palce na rękojeści noża. Z zagryzioną wargą spróbowałem podważyć drzwiczki, zakładając, że te najzwyczajniej w świecie się zacięły.
Po kilku minutach, nie widząc najmniejszych efektów, zakląłem, po czym rzuciłem trzymanym ostrzem w blat i skrzyżowałem ramiona na piersi.
Jeżeli tego nie wyłączę, wzniecę pożar, prawda?, dumałem, wystukując stopą o kafelki bliżej nieokreślony rytm. Właściwie już miałem sięgać po cięższą artylerię, kiedy niespodziewanie usłyszałem krzyk. Tak, tak. Wrzask tak donośny, iż odniosłem wrażenie, że ów persona drze się tuż nad moją głową. A konkretniej z sufitu, z którego chwilę później posypał się tynk.
Czułem, jak włoski na moim karku, jak i rękach się jeżą, a ja sam boleśnie wbijam sobie paznokcie z skórę. Pomimo zaciśnięcia dłoni, nawet nie drgnąłem, bacznie obserwując przejście do pomieszczenia, w którym się aktualnie znajdowałem.
Bałem się mrugnąć podczas bacznego nasłuchiwania. Miałem szczerą nadzieję, że odgłos się nie powtórzy, ale... Nadzieja matką głupich.
W moich oczach pojawiły się jawne łzy przerażenia, kiedy tylko usłyszałem kolejny krzyk. Tym razem przygłuszony, jakby to COŚ się przemieściło. To jednak mnie nie pocieszyło i już chwilę później puściłem się w stronę drzwi wejściowych. Usiłowałem je otworzyć, ale podobnie jak w przypadku mikrofali, te nawet nie drgnęły.
Poprzez łzy, obraz nieco mi się zamazał i po schodach wbiegałem niemal po omacku. Kiedy już znalazłem się w swoim pokoju, zabarykadowałem wszelkie wejścia i uchyliwszy okno, usiadłem na jego parapecie. Podkuliłem kolana pod brodę i czekałem. Na cud? Możliwe. W tym momencie byłem gotów uwierzyć nawet w latające wróżki w klasycznych strojach baletnic.
 - To tylko twoja wyobraźnia, tylko wyobraźnia... - powtarzałem, niczym mantrę.
Zacisnąłem knykcie na ramionach i przełknąłem uciążliwą gulę, która zrodziła się w moim gardle. Wiem, jestem strachliwy. I nijak nie potrafię stawić temu jednemu czoła. A już szczególnie, jeśli za oknem zmierzcha, a ja jestem w mieszkaniu sam. Zupełnie sam... Cholercia!
Przetarłem kciukiem mokre policzki i zagryzłem wargę, pociągając przy okazji nosem. Uniosłem głowę i dla odciągnięcia od tematu, wyjrzałem przez okno. I... Moje modły zostały wysłuchane! Na podjeździe bowiem dojrzałem szarego mercedesa, z którego wysiadł nie kto inny, jak mój opiekun. Odziany w garnitur, dzierżył w dłoni jakąś teczkę. Papiery pewnie dotyczyły jego podopiecznych: Kakashi bowiem prowadził dom dziecka, który zresztą i ja przez większość swojego dotychczasowego życia zamieszkiwałem.
Na mojej twarzy pojawił się cień uśmiechu. Uratowany!
Odetchnąłem z ulgą i słysząc szczęk zamka, zeskoczyłem z parapetu. Na złamanie karku zbiegłem z powrotem na dół i wpadłem na zdezorientowanego mężczyznę, który pomimo mojego ciężaru, zachował równowagę.
 - Nie sądziłem, że aż tak się za mną stęskniłeś.
W momencie huku, przypomniałem sobie o włączonym urządzeniu, w którym znajdowały się szczątki mojego niedoszłego posiłku.

3 komentarze:

  1. Właśnie coś przeczuwałam, że wkrótce pojawi się jakiś rozdzialik xD Podziwiam cię, że masz czas by pisać i publikować notki co tydzień, ja zwykle w tygodniu się nie wyrabiam, więc potrzebuje dwóch (wszystko wina technikum):/ Dziękuje ci za szczery komentarz :) O becie nie myślałam, nie robię aż takich rażących błędów, jednak nie zaprzeczę, że przecinki mnie nie lubią (drapie się po głowie).Postaram się na przyszłość poprawić ;). Cieszę się, że pomysł Cię zainteresował, twoje opowiadanie jak już wspominałam wcześniej też jest super, oryginalne i do tego wciągające, bo kto nie lubi historii o duchach? Każdy chce o nich słuchać, zwłaszcza, jeśli występuje nasza kochana parka ;]
    O.O Opętanie. - To jest jeszcze lepsze jak lewitacja, aż mnie dreszcze przechodzą jak o tym pomyślę xD O nic więcej się nie pytam, bo nie chce psuć niespodzianki :D Zawsze jak Naruto miał problemy ze szkołą to uczył go Sasuke, zawsze Sasuke, a teraz z cienia wyłania się Suigetsu. Zaskoczyłaś mnie xD Z Suigetsu będzie coś więcej, na pewno :D Rozdział świetny, tylko zastanawiam się co u drania? xD Jak przeczytałam pierwszy chapter to nie przyszło mi nawet do głowy, że blondyn ma opiekuna, taka pustka ;] Super, że jest nim Kakashi. Czekam na nexta. Pozdrawiam i życzę weny :D no i oczywiście czasu xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapraszam na nowy rozdział " Jak poznać prawdziwą miłość". Pozdrawiam xD

    OdpowiedzUsuń
  3. Spokojnie, nie miałam nic złego na myśli xD Ja ci dziękuje za wytknięcie tych błędów, bo przez to mogę się rozwijać, a mi właśnie na tym zależy :D Nie boje się krytyki i nigdy nic o tobie źle nie pomyślałam i nie pomyślę xD Doceniam twoje rady i pomoc oraz za nie serdecznie dziękuje :D Pozdrawiam i czekam na następny rozdział.

    OdpowiedzUsuń