poniedziałek, 12 marca 2012

Chapter VI

Rozdział zdecydowanie dłuższy niż poprzednie, a to wszystko dlatego, że... W. zapomniała o korkach u Suia! W związku z tym, byłam zmuszona dopisać wątek i wyszło jak wyszło. Ale chyba nie będziecie wybrzydzać, cio? XD



- Nie rozumiem...
Wyższy chłopak w akcie desperacji uderzył się w czoło otwartą dłonią.
 - Prościej nie da się tego wytłumaczyć, idioto.
Z ust blondyna wydobyło się ledwo słyszalne warknięcie. Siedział do mnie tyłem, ale byłbym dał sobie głowę uciąć, że ciska w Suigetsu piorunami.
 - O to chodzi, ty NIE POTRAFISZ tłumaczyć! - wykrzyknął w obronie własnej.
Resztkami sił, starałem się powstrzymać cisnący mi się na usta uśmiech. W końcu nie mogłem sobie pozwolić na taką kompromitacje.
 - To trzeba było się uczyć, nie miałbyś teraz taki...-
 - Spróbuj dokończyć, a urwę ci łeb, ten teges!
Prawdopodobnie, gdybym nie zainterweniował, tych dwoje skoczyłoby sobie do gardeł. Jakoś nie uśmiechało mi się zbieranie ich powyrywanych kłaków z dywanu. Zaznaczę, że mojego dywanu. Oh, tak, zgodziłem się, by białowłosy udzielał korepetycji w moim mieszkaniu. Hozuki miał bowiem jeden, nie podważalny argument: jego rodzice postanowili przeprowadzić remont. Cóż więc mi przyszło, kiedy niemalże na kolanach, błagał mnie o zgodę na ten cyrk? Niech zazna od czasu do czasu mojej dobroci, a co.
Zagryzłem lizaka, którego trzymałem w ustach i opadłem na kanapę, przyglądając się minom tej dwójki błaznów. Jeden lepszy od drugiego i bynajmniej nie mam tutaj na myśli niczego pozytywnego. Chociaż...
Przymrużyłem powieki i przyjrzałem się Uzumakiemu, czysto obiektywnie oceniając przy tym jego urodę. Zawsze mnie fascynował. Piekielnie niebieskie oczy, doprawdy nieporadna mina, włosy roztrzepane w nieładzie, delikatna opalenizna, ładna, szczupła sylwetka... Istotnie, był moim przeciwieństwem. Znaczy, we wszystkich tych punktach, prócz sylwetki. Obaj byliśmy ładnej budowy.
No wiem, wiem. Jestem cholernie skromny.
 - Uchiha, powiedzże mu coś! - Sui skapitulował, wzniósł dłonie ku górze i westchnął.
Wzruszyłem ramionami, poprawiłem się na skórzanej kanapie i rzuciłem przelotne spojrzenie ku mojej gitarze.
 - Zachowujesz się jak dziecko. - O ironio, to właśnie Naruto wydął obrażony policzki i skrzyżował ramiona na piersi. - Poprosiłem, byś wytłumaczył mi te cholerne pierwiastki. Nie wspominałem nic o autorskich komentarzach.
Nie zważając na ich przekomarzanki, chwyciłem akustyka i ułożyłem go na kolanie. Przeczesałem leniwie opadającą mi na oko grzywkę, a następnie ulokowałem palce na strunach. Zagryzłem patyczek (czytaj - pozostałości po słodyczu), nie do końca pewien, co chciałbym zagrać, ale w końcu zdecydowałem się na Papa Roach.
 - Hollywood whore, passed out on the floor, I'm sorry but the party's over. - Zanuciłem. - Cocaine nose and trendy clothes. Gotta send her to rehab...*
Czy mi się wydawało, czy Młot się spiął?
 - Może dajmy sobie spokój na dziś, co? - Naruto ziewnął, przeciągnął się i poprawił materiał swojej koszuli.
 - Mhm. - Suigetsu natomiast zamknął wszelkie podręczniki, schował je do torby i utkwił we mnie swoje fioletowe spojrzenie. Znaczy, brązowe, gdyby nie soczewki. - Sasuke? Piosenka tyczy się Haruno?
Mimowolnie parsknąłem śmiechem. W końcu nie od dziś wiadomo, że różowowłosa ćpa.
 - Możliwe - mruknąłem w odpowiedzi.
 - Hej! - Blondyn poderwał się z dywanu i ułożył dłonie na biodrach. - Sakurka jest wspaniałą dziewczyną!
Wraz z Hozukim spojrzeliśmy po sobie, a potem zgodnie wykrzywiliśmy wargi w kpiących uśmieszkach.
Kilka minut później odprowadziłem gości do drzwi. Oparłem się o framugę, wsunąłem ręce do kieszeni moich spodni i lustrowałem ich mozolne ruchy, mające na celu zasznurowanie butów. Kiedy już uporali się ze swoimi trampkami, stało się coś, czego w życiu bym nie przewidział.
Chłopak z lisimi wąsami na policzkach (wciąż nie znałem ich pochodzenia), odwrócił się w moją stronę, posłał mi szeroki uśmiech i... Wypowiedział słowa, które przez następne kilka godzin, nie dały mi zasnąć.

~

Przysłoniłem oczy przedramieniem i oblizałem usta, uporczywie nie chcąc zerkać na zegarek. Wiedziałem bowiem, że przyprawiłoby mnie to wyłącznie o dodatkową irytację - w końcu dnia jutrzejszego musiałem być na nogach o dość wczesnej porze. Był weekend, ale obiecałem sobie, że wybiorę się pobiegać. Ot, dla zdrowia i polepszenia swojej kondycji. Szczerze? Nienawidziłem sportu. Wszystko z nim związane przyprawiało mnie o odruch wymiotny. Wolałem sobie posiedzieć w swoim własnym kącie, poszkicować, albo napisać jakiś krótki wiersz, aniżeli spędzać czas na dodatkowych (obowiązkowych...) zajęciach wychowania fizycznego.
Ale bądź co bądź, nie wypada, by Uchiha padał przy pierwszym lepszym ćwiczeniu, więc musiałem wziąć się za siebie. Kiedy na dworze zrobi się chłodniej, zawsze mogę skorzystać z siłowni. Choć i to nie było zbyt kolorową i zachęcającą wizją.
Przekląłem, doskonale wiedząc, że nie zasnę. Nie wiedzieć czemu, jedno, krótkie zdanie wywołało we mnie tak dużo emocji... "Jest prawie tak, jak za starych, dobrych czasów".
 - Szlag!
Przekręciłem się na prawy bok.
Czułem się straszliwe głupio. Owszem, dopadły mnie wyrzuty sumienia i bynajmniej nie zapowiadało się na to, by szybko mnie opuściły. W końcu, pod jakim kątem by się sprawie nie przyjrzeć, to ja spieprzyłem naszą znajomość. Nie jest problemem uświadomienie mi tego, a jakakolwiek reakcja z mojej strony. Mam być szczery? Przez jakiś czas (po tym, jak mi odbiło po śmierci rodziców), bałem się spojrzeć Naruto w oczy. Wiedziałem bowiem, że ujrzę w nich troskę i nutkę zawiedzenia - bezdyskusyjnie nie zasługiwałem na jego zaufanie. Był dla mnie za dobry, ot co. I właśnie dlatego nie chciałem go "psuć" swoim towarzystwem. A może to ja sam siebie oszukiwałem?
Wpadłem twarzą w poduszkę i warknąłem, zadowolony, iż materiał zagłuszył wszelkie dźwięki.
Nienawidzę siebie! Nienawidzę! Czuję się tak, jakby w moim ciele siedziały dwie osoby: jedna ułożona, miła, optymistycznie nastawiona do świata i uczynna. Druga zaś: tajemnicza, sarkastyczna, mająca w tyłku cały ten niedorzeczny świat. Tylko która była prawdziwa? Której wersji miałem się trzymać?

(miesiąc później)

W drodze do mojego pokoju, czułem na swojej szyi parzący oddech i od czasu do czasu usta, które jak mogłem się domyślić, pozostawiły na mojej skórze ślad po intensywnie czerwonej szmince. Zwinne palce muskały moje lędźwie, by od czasu do czasu zahaczyć o skórzany pasek do moich spodni. Nim dopadłem do drzwi, dziewczyna zawędrowała dłonią pod moją koszulę, czego efektem były jej paznokcie drażniące moje plecy. Gest ten był na tyle przyjemny, że mimowolnie zadrżałem i nie bacząc już na nic, odwróciłem się w stronę blondynki, która pośpiesznie zamknęła za nami drzwi.
Pchnąłem ją - bynajmniej niedelikatnie - na ciemną ścianę i doskoczyłem do niej, lokując swoje dłonie na jej biodrach. Moja towarzyszka tylko uchyliła usta i rzuciła mi przelotne, przepełnione pragnieniem, spojrzenie. Uśmiechnąłem się przebiegle i nieco nachyliłem, by móc dosięgnąć jej odsłoniętego obojczyka. Przejechałem po nim językiem, a potem zagryzłem, ostatecznie składając przelotne pocałunki na zaczerwienionej skórze.
Z biodra, moja ręka powędrowała na udo dziewczyny, by po chwili móc zacisnąć władczo palce na jej pośladku. Mój gest został skomentowany chrapliwym westchnięciem i już chwilę później dziewczyna odwdzięczyła się, zaciskając palce na przodzie mojej białej koszuli. Przyciągnęła mnie do siebie jeszcze bliżej (o ile to było w ogóle możliwe) i zaczęła błądzić nosem po mojej szczęce. Chciała sięgnąć moich ust, ale w ostatnim momencie się wycofałem i obdarzyłem większym zainteresowaniem jej szyję.
 - Sasuke - niemal warknęła, wbijając mi knykcie w klatkę piersiową. - Nie drażnij się ze mną.
Ino mruknęła z dezaprobatą, ale nadrobiła to gardłowym jękiem, który wydobył się z jej ust, gdy tylko do nich przywarłem. Złapałem w zęby jej dolną wargę, a potem zassałem ją, bezwiednie, niemal instynktownie wsuwając dłonie pod spódniczkę blondynki.
Moja partnerka pogłębiła pocałunek, oplatając jednocześnie odzianą w czarną pończochę łydką, moją prawą nogę.
Yamanakę znałem właściwie od niedawna. Poznałem ją na jednej ze szkolnych dyskotek, kiedy to lekko nadpita, próbowała nieudolnie ze mną flirtować. Z początku nie zwracałem na nią uwagi, ale stała się natrętna. Następnego dnia nie odstępowała mnie na krok, proponując nawet, że poniesie moje podręczniki. A ja, cóż, bezczelnie to wykorzystałem. Skoro tak desperacko chciała dźwigać moje książki, dlaczego miałbym odmówić? Wielokrotnie przydarzały mi się takie sytuacje: w końcu Haruno nie była lepsza. Ta druga jednak, jak na mój gust, była zdecydowanie zbyt... różowa. Znaczy, nie, żeby Ino była inteligentna (bo pod tym względem były niezmiernie podobne), ale prezentowała sobą odrobinę wyższy poziom. A Uchiha przecież nie mógłby się "związać" z byle kim, więc bezwstydnie sięgałem jedynie wyższych półek. A miałem w czym przebierać. Z dumą mogę przyznać, że swoje zainteresowanie okazywały mi także dziewczyny starsze ode mnie.
Otrząsnąłem się ze swoich przemyśleń, kiedy długowłosa zabrała się za rozpinanie guzików mojego odzienia. Już kilkanaście sekund później moja koszula wylądowała na podłodze.
Przerwałem pocałunek, by nabrać powietrza do płuc i w tym samym momencie usłyszałem donośne pukanie we frontowe drzwi. Z początku nie zwróciłem na nie najmniejszej uwagi, zajęty ustami panny Yamanaki. Założyłem, że skoro nie jestem jedynym mieszkańcem tego domu, to Itachi pofatyguje się, by przywitać gościa. Do głowy mi nie przyszło, że brat znów odsiaduje nadgodziny w swoim biurze.
Kiedy pukanie się ponowiło, odsunąłem się od blondynki i zamrugałem kilkakrotnie, jednocześnie skutecznie pozbywając się nastroju, który się między nami wytworzył. Bo ów gość, najwyraźniej nie zamierzał tak po prostu zaniechać nachodzenia nas.
 - Gdzie idziesz? - Ino wyraźnie niezadowolona, przyglądała się moim poczynaniom, kiedy to postanowiłem narzucić na siebie swoją koszulę.
 - Otworzyć drzwi? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie, jednocześnie zauważając, że kilka guzików z mojego odzienia zostało brutalnie urwanych.
Nie zważając na wszelkie protesty dziewczyny, przemierzyłem dzielącą mnie odległość od przedpokoju i otworzywszy wpierw wszystkie zamki, pchnąłem klamkę w dół. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy natychmiast po uchyleniu drzwi, coś wpadło w moje ramiona. Jeszcze bardziej zdezorientowany, chciałem to coś odepchnąć, ale kiedy doszedł mnie cichy szloch, zrezygnowałem z wszelkich prób machania rękoma. Dopiero kiedy nieco spuściłem głowę, zauważyłem, że w moich ramionach ryczy nie kto inny jak... Naruto. Może właśnie to odkrycie nakazało mi objąć blondyna i postarać się go uspokoić.
Wolną ręką zatrzasnąłem drzwi, a potem poprowadziłem nas do salonu, w którym to posadziłem chłopaka na kanapie. Ten otarł dłonią osadzone na policzkach łzy i pociągnąwszy nosem, odważył się spojrzeć w moje oczy. Jego własne były cholernie przekrwione, nie mówiąc już o tlących się w nich emocjach.
Najwyraźniej z pytaniem postanowiła ubiec mnie Ino, która oparta o framugę, zabijała Uzumakiego wzrokiem.
 - Co ty tutaj robisz? - warknęła, a ja nabrałem przeogromnej ochoty, by zedrzeć jej z twarzy ten kpiący uśmieszek. Kto jak kto, ale mimo wszystko nigdy nie widziałem przyjaciela w takim stanie.
Sam blondyn przełknął ślinkę, zmierzył dziewczynę nieobecnym wzrokiem, a potem znów przeniósł spojrzenie na mnie. Zrozumiałem niemy przekaz.
 - Ino, mogłabyś już wyjść? - Ruszyłem w jej stronę, jednocześnie pokazując, że zadane przeze mnie pytanie jest jak najbardziej retoryczne. - Zadzwonię jutro.
Blondynka wzruszyła ramionami, pośpiesznie ucałowała mój policzek i po chwili trzasnęła drzwiami. Odetchnąłem, mimo wszystko z namacalną ulgą i powróciłem do salonu.
Usiadłem obok Naruto i bezwiednie przyłożyłem dłoń do jego twarzy, by założyć za ucho wchodzący mu do oczu kosmyk włosów.
 - Powiesz, co się stało?
Widać było, że chłopak mocuje się z własnymi emocjami, a kiedy w końcu zebrał się na odwagę, jego własny głos brzmiał tak, jakby za chwilę miał mi się na tej kanapie rozsypać.
 - Kakashi nie żyje.

~

(wieczór poprzedni)

Opadłem na materac, nie szczędząc sobie przy tym głośnego westchnięcia. Sięgnąłem pod poduszkę, by wyjąć spod niej swój telefon komórkowy, a kiedy upewniłem się w dacie, jaką wyświetlił ekran, wybrałem numer mojego opiekuna. Przyłożyłem urządzenie do ucha i czekałem. Jeden sygnał, drugi, trzeci... Aż w końcu usłyszałem zachrypnięty głos, zagłuszany komunikatami, zapewne dochodzącymi z lotniska.
 - Słucham?
 - O której będziesz w domu, hm? - mówiąc to, uniosłem dłoń w powietrze i rozczapierzyłem palce, bacznie im się przyglądając.
 - Powinienem dolecieć około trzeciej. - Usłyszałem trzeszczenie: Kakashi najwyraźniej przełożył telefon do drugiego ucha. - Mam nadzieję, że nie będziesz na mnie czekał? Nie zapominaj, że jutro musisz wstać do szkoły.
Prychnąłem i zacisnąłem wyciągniętą dłoń w pięść.
 - Wiem. W takim razie do zobaczenia.
Rozłączywszy się, położyłem telefon na jego miejscu i przeciągnąłem się, jednocześnie ziewając. Przyłożyłem twarz do mięciutkiej poduszki i przymknąłem powieki.
Właśnie. Szkoła. Niby po upierdliwych korepetycjach u Hozukiego moje stopnie się poprawiły (a wierzcie mi, że mówię to z wielką niechęcią), ale matma to jedno. Teraz większej uwagi domagały się przedmioty takie jak fizyka, czy chemia, a ja mimo ślęczenia nad podręcznikiem, nie rozumiałem ni słowa. Kto, cholera jasna, wymyśla te wszystkie definicje?! Słowem: nie dawałem sobie rady, a proszenie się o pomoc nie było dopuszczalne. Suigetsu był wyjątkiem, w końcu byłem pod naporem presji, ale drugi raz poniżać się nie zamierzam. Nie i koniec.
Ponownie rozdziawiłem paszczę w doprawdy długim ziewnięciu.
Tylko co, jeśli to będzie jedynym rozwiązaniem? No! W ostateczności mógłbym pójść do Sakurki! Tylko obawiam się, że spotkało by się to z jej niezadowoleniem. Ale chyba... Nie odmówiłaby. Chyba... Nie! Z pewnością! Żadna nie oprze się mojemu wrodzonemu urokowi osobistemu!
Z tym przekonaniem zasnąłem, uspyiany panującą w mieszkaniu ciszą.

Przebudziłem się w środku nocy tylko i wyłącznie z winy mojego pęcherza. Kiedy opuściłem łazienkę, padłem do łóżka i ponownie ułożyłem się w dogodnej pozycji. Podrapałem się po udzie i mlasnąłem, jednocześnie zerkając na postawiony na szafce nocnej zegarek. Po czwartej. Widząc to, nadstawiłem uszu i spróbowałem wyłapać z sypialni obok jakikolwiek dźwięk. Zadowolony zarejestrowałem miarowe chrapanie. Dobrze, że wrócił cały i zdrowy.
Morfeusz na powrót porwał mnie w swoje ramiona.

Dryń, dryń, dryń, dryń!
Mhm, ale nieprzyjemny jazgot...
Dryń, dryń, dryń, dryń!
A może to budzik...?
Dryń, dryń, dryń, dryń!
Czy w takim wypadku powinienem otworzyć oczy?
Dryń, dryń, dryń, dryń!
 - Ale irytujące!
Usiadłem i złowrogo zmierzyłem zegarek wzrokiem. Szósta trzydzieści dwa.
Jedna noga, druga noga, trzecia... Nie, stop! Tyle wystarczy. Teraz kilka kroków i... O, proszę! Łazienka. Szybki prysznic, szczotkowanie zębów i pośpieszne zerknięcie w lustro.
Przyłożyłem palce do policzków i skrzywiłem się, widząc pozostałe po niewyjaśnionych ranach, blizny. Mimo, że minęło tak dużo czasu, te uparcie nie chciały zniknąć. Mimo wszystko nie szpeciły mojej twarzy, więc gotów byłem je zaakceptować. Może kiedyś w końcu zejdą?
Narzuciłem na siebie czarny podkoszulek i pomarańczowe spodnie, po czym, automatycznie, skierowałem się do sypialni opiekuna. Ha! Nie będzie się wylegiwał, kiedy ja muszę maszerować do pracy! Poza tym, naprawdę się za nim stęskniłem.
Otworzyłem drzwi i wsunąłem głowę do środka. Już nabierałem powietrza do płuc, by zamaszyście krzyknąć na pobudkę, kiedy zorientowałem się, że łóżko jest puste. Wzruszyłem ramionami i skierowałem się do kuchni. Czyżby Kakashi postanowił zrobić mi śniadanie?
Zatarłem łapki i zajrzałem do dużego, przestronnego pomieszczenia. Najpierw zerknąłem na lodówkę, następnie blat kuchenny i... Przy żadnym z nich nie dostrzegłem rosłej postaci mojego "współlokatora".
Sprawdziłem w łazience, salonie, a nawet ogrodzie! Nigdzie go nie było!
Z uniesioną brwią powędrowałem do swojego pokoju, z zamiarem złapania za telefon i zadzwonienia do mężczyzny. Cóż, wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy właśnie tam go zastałem...
Stał przy oknie, jednak tyłem do szyby, dzięki czemu miałem doskonały wzgląd na jego twarz. Uśmiechnął się do mnie, a potem skinął głową.
 - Kakashi?
Już miałem ruszyć w jego stronę, kiedy ten pomachał do mnie otwartą dłonią i... zniknął. ZNIKNĄŁ! Rozpłynął się w powietrzu!


*Papa Roach - Hollywood Whore

2 komentarze:

  1. I dobrze, że dłuższy. Choćby miały kilometry to mogę czytać :D
    -Kaksahi nie żyje - jak to przeczytałam to myślałam, że to Kyuubi go ubił, później myślałam, że zginął w wypadku samolotowym i w końcu nic nie wiem xD Ale to jest fajne ;] To oni byli kiedyś przyjaciółmi?? Nie spodziewałam się. Zresztą powiedzmy sobie szczerze czego ja się spodziewałam ;D Cały czas mnie intrygujesz i coraz bardziej w ciągam się w twój blog. Nie wiem co bym zrobiła jakby został skasowany. Błagam nie rób mi tego. Jeśli chodzi o czytelników to się nie martw, będzie ich więcej xD Jak napiszę następną notkę to cię zareklamuje - głowa do góry ;D Nie mogę się doczekać twoich dalszych pomysłów - opętanie. Jak o tym pomyśle to mnie dreszcze przechodzą ;)Życzę dużo weny i maaaaasęęęęęęę czytelników XDDDDDD

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz nową czytelniczkę. ^^ Trafiłam drogą łańcuszkową i zamierzam pozostać.
    Pierwsze komentarze są deprymujące dla mnie. ^^" Mam nadzieję, że zdołam ująć wszystko, co wydawało mi się istotne.
    Pomysł bardzo ciekawy. Nie spotkałam się jeszcze z czymś takim, więc podoba mi się. Kyuubi jako demon? XD Fajnie, bardzo lubię wykorzystywanie postaci kanonicznych do bólu.
    Styl masz bardzo przyjemny, czytało mi się lekko i przyjemnie. Błędyyy... ulotniły mi się. XD Zreszą, ja się zwykle skupiam na innych aspektach opowiadań niż ruganie za drobne literówki. Zawsze się zdarzają. W każdym razie dopóki błędy nie przyprawiają moich oczu o zawał. U Ciebie bynajmniej nic mnie do zawału nie przyprowadziło. XD
    Podoba mi się Sasuke! To, jak jest kontruowany, jego zachowanie wyjaśnia to, co się z nim działo wcześniej. Bardzo intrugująco wyszedł w każdym razie.
    Nie daje mi spokoju jedna kwestia więc chyba do niej przejdę. Mam małe ale. Nie wiem, czy zwróciłas na to uwage, ale mnie się to bardzo rzuciło w oczy.
    Chodzi mi o to, że czasem, pomiędzy scenami brak logiki. Na przykład, Sasuke mówi, że odusnął się specjlanie od Naruto, zniszczył ich przyjaźn, a potem mówi o nim "przyjaciel" i bez słowa wpuszcza go do domu (bez wewnętrznego, emocjonlanego wyjaśnienia dlaczego to robi, co by wyjasniło czytelnikowi takie zachowanie) i zachęca do zwierzeń. Ponad to, dlaczego naruto, który go nienawidzi, przychodzi akurat do niego? I w mojej głowie pojawia się pytajnik "Czy ja coś przegapiłam?" takie wrażenie,jakby czegoś zabrakło, co by wyjaśniało taką zmianę, nagłą, bohaterów.
    Podobnie było z imprezą u Sakury. Zaczęło się od tego, ze go nagabywali i w ogóle i zdawało się, ze odegra to jakąś rolę,a potem Sasuke w żadnym razie później tego nie skomentował, podczas swojej narracji. No nie musiało to być nie wiadomo co, ale jakaś zwmianka, nawiązująca do tego.
    Albo scena z wężem. Kończy się w emocjonującym powiedzmy momencie, a w nastepnej części bam! Zastanawiam się o co chodzi, Naruto o koniu, żadnego nawiązania do tej sceny... Co ona miała wnieść? Bo w sumie na dobrą sprawę to nie wiem, żaden z bohaterów w swojej późniejszej narracji się do niej nie odniósł.Naruto zemdlał i co? potem siedzi na koniu. XD I tu tez, ani dlaczego jest konno czy coś.
    Nie wiem, czy dobrze tłumaczę to, co chcę przekazać. Mam nadzieję, że zrozumiesz, o co mi chodzi. Że czasem pojawiając się jakieś sceny, które wydaje się, że są istotne, a podczas kolejnej akcji nie ma o niej żadej wzmianki, o eamocjach jakie ewentualnie wywołała w bohaterach, wiesz.
    O, tak samo nie wiedziałam, że oni się przyjaźnili, dopiero gdzieś tam Sasuke o tym wspomniał. Ale wcześniej o tym nie było, ani jak Naruto się do tego stosunkuje, wiem że go nienawidzi i właściwie zrozumiałm, że dlatego Sas się panoszy i ma za lepszego. XD
    Brakuje precyzyjniejszych wyjaśnień, logicznych połączeń części.
    I jak to przesłuchanie. I co z nim? Po co ono było, też nikt na dobrą sprawę tego nie skomentował. Nie chodzi mi absolutnie o to, by pokazać, że są zbędne, ale że brakuje połoączeń, wiesz. No, ja naprawdę mam nadzieję, że coś udało ci się zrozumieć. ^^"
    W każdym razie to mnie tak najbardziej nurtowało w tym wszystkim.
    Czytać będę napewno, bardzo mnie zaciekawiła fabuła i ciekawa jestem co wymyśliłaś. XD Powiadamiasz o nowych rozdziałach?
    No, to chwilowo tyle z mojej strony, teraz już będę komentować na bieżąco. ^^
    Pozdrawiam,
    Hibari.

    OdpowiedzUsuń