niedziela, 18 marca 2012

Chapter VII

Osobiście to mój ulubiony rozdział. Jestem ciekawa, czy i wam przypadnie do gustu.


Zaćmienie, dziękuję ci za wsparcie. Hm...
Do niedawna uparcie twierdziłam, że wcale nie piszę dla komentarzy, a dla własnego samopoczucia i doskonalenia "umiejętności". Ale byłam na konwencie i pewna dziewczyna uświadomiła mi, ze wcale tak nie jest. Że autor tylko czeka na pochwały - bądź nie - by poczuć, jak łechta się jego ego. I skłamałabym, gdybym powiedziała, że wcale nie czekam na opinię XD

Hibari, czytając twój komentarz, na usta cisnął mi się uśmiech, zaś alter ego dosłownie skakało, wrzeszcząc, że w końcu znalazł się ktoś, kto skrytykował moje twory. Tego mi brakowało.
Po raz: owszem, powiadamiam, z tym szczegółem, że robię to wyłącznie na blogach (ewentualnie mailach). GG mnie nie lubi (zresztą ze wzajemnością), więc wolę go nie dotykać.
Po dwa: jestem świadoma swojego gmatwania. Często mam sto pomysłów na minutę i nie wychodzi to tak, jakbym tego chciała.
Większość z wątków, które opisałaś, stopniowo się wyjaśnia z nadejściem kolejnych rozdziałów. Kwestia ich "przyjaźni" będzie opisana w następnym chapterze, więc mam nadzieję, że jako tako rozjaśnię sytuację. Cierpliwości :3
Dziękuję za szczerą opinię.


Zacisnąłem palce na uchwycie wzorzystego kubeczka i przyłożyłem go do ust, by móc pociągnąć spory łyk czekoladowego napoju. I proszę, niech ktoś mi powie, że relacje moje i Uchihy ograniczają się do ciągłej rywalizacji! Jeśli tak, to skąd wiedział, że ponad wszystko uwielbiam kakao? I że to właśnie ono, jak nic innego na świecie, poprawia mi humor? Co prawda mogłem uznać, że wykorzystał tę wiedzę do zatamowania moich łez, ponieważ nie chciałby się babrać w stercie chusteczek higienicznych, ale... Tak czy siak to było miłe z jego strony. A ostatnimi czasy coraz bardziej upewniałem się w jego "milutkości". Bo niby dlaczego to do niego przyszedłem, po usłyszeniu tak traumatycznej dla mnie wiadomości? W głębi duszy wiedziałem, że on jako jeden z nielicznych po prostu mnie wysłucha. Nie będzie zadawał głupich pytań, nie będzie udawał, że mu przykro, ani też nie będzie próbował mnie pocieszać. Nie tego chciałem. Potrzebowałem dobrego słuchacza, tylko tyle.
Uparcie nie chciałem przed sobą przyznać, że mi na nim zależy.
 - Po tym... Po tym, jak rozpłynął się w powietrzu, pierwsze co zrobiłem, to zadzwoniłem do Iruki. Wiesz, przyjaźnili się.
Przez cały czas, podczas którego relacjonowałem czarnowłosemu wszystko to, co mi się przytrafiło, unikałem patrzenia w jego oczy. Może dlatego, że z jednej strony wiedziałem, iż to co mówię, może mu się wydać kompletną bzdurą. Ja sam, słysząc takową historię od innej persony, najzwyczajniej w świecie bym ją wyśmiał. "Duchy? Zjawy? Miganie świateł i jęki w ścianach? Stary, zmień dilera!".
 - Zapytałem go o Kakashiego. Właściwie to stwierdziłem, że coś się stało, a on... - Pokręciłem przecząco głową. - On nigdy nie brzmiał tak smutno, wiesz? Iruka zawsze się uśmiechał...
Nachyliłem się w stronę stołu i odłożyłem puste naczynie, by ponownie podkulić kolana pod brodę i opleść je ramionami. Przymknąłem powieki, przy okazji zauważając strasznie nieprzyjemny fakt: szczypały. Podejrzewałem, że do tej pory wylałem już wszystkie łzy i najzwyczajniej w świecie nie mam czym szlochać.
 - Zaczął od tego, że jest mu przykro, że nie może w tej sytuacji przy mnie być. Przerwałem mu i zmusiłem do przyznania prawdy. - Uśmiechnąłem się pod nosem, ledwie widocznie, acz gest ten, był przepełniony mnóstwem goryczy. - Powiedział, że samolot Kakashiego miał wypadek, a on sam zginął.
Oblizałem spierzchnięte usta i przełknąłem ślinkę, doskonale wiedząc, że już nic więcej na ten temat nie powiem. Bo i co mógłbym? Że czuję się okropnie? Smutno? Że boję się, o swoją niedaleką przyszłość? Może i byłem pełnoletni*, ale śmiałem wątpić, czy w tak młodym etapie znajdę jakąkolwiek pracę. Bądź co bądź, teraz musiałem sam sobie skołować pożywienie, o rachunkach nie mówiąc.
 - Naruto? - Sasuke chrząknął, kiedy zauważył, że jego własny głos jest zachrypnięty. - Mam nadzieję, że wiesz, że możesz na mnie liczyć.
Te zapewnienie było tak miłe (i jednocześnie szczere), że mimowolnie poczułem, jak mój żołądek zalewa przyjemne ciepło. To właśnie wtedy zdecydowałem się unieść podbródek i spojrzeć w twarz mojemu przyjacielowi. Wpatrywał się we mnie bacznym okiem, jakby bał się, że znów zaryczę mu ramię. Jednocześnie dostrzegłem coś, co w przypadku innych ludzi, można by uznać za troskę. Ale czy Sasuke mógłby się o mnie martwić?
Hm. Dopiero teraz dotarło do mnie znaczenie pomyślanych słów. Przyjaciel. Chłopak niezaprzeczalnie rozumiał mnie lepiej, aniżeli taki Sai, czy Kiba. Ba, ciemnooki rozumiał mnie bez słów. Mógłbym więc przyjąć, że znalazłem bratnią duszę? Człowieka od serca, któremu mógłbym bezgranicznie zaufać?
Automatycznie zbeształem się za wcześniejszą opinię na temat Uchihy. Nie był dupkiem. To znaczy - był, ale pod tą jego skorupą biło serce, równie kruche, co moje własne.
 - Wiem.

~

Uzumaki zmienił się nie poznania. Ten zawsze narwany, żywy i pyskaty blondyn, nagle ograniczył się do ostateczności. Odzywał się jedynie pytany. Snuł się po szkolnych korytarzach i siadał w kącie, by tam pogrążyć się we własnych przemyśleniach. A nauka... Nauka nigdy nie szła mu AŻ tak źle. Nauczyciele przymykali na to oko, w związku zaistniałą sytuacją, ale w końcu musieli powrócić do swoich obowiązków. Właśnie dzięki takiemu zachowaniu, Naruto załapał oceny niedostateczne nawet z tak błahych przedmiotów, jak biologia. I bynajmniej nic nie wskazywało na to, by cokolwiek miało ulec zmianie.
Jednym słowem: chłopak popadł w swojego rodzaju depresję, a ja nie miałem pojęcia, jak pomóc mu się z niej wyplątać. Przysięgam, że niczego tak nie pragnąłem, jak ponownego ujrzenia jego beztroskiego uśmiechu. Już nawet zniósłbym jego durne wygłupy, poziomem nie odbiegające od rozumowania pięciolatków. Bo to był mój przyjaciel, nie jego cień, który aktualnie izolował się od rówieśników.
Ponad to, wciąż próbowałem sobie jakoś racjonalnie wyjaśnić to, co mi wyznał. Może i uznałbym go za bełkoczącego szaleńca, gdyby nie to, co sam widziałem na własne oczy. Migające światła? Drzwi, które same się zakluczają? Mam wystarczająco rozumu w głowie, by przyznać, że z domem Młotka działo się coś niedobrego. Niby nigdy nie wierzyłem w zjawiska paranormalne, ale TEGO po prostu nie w sposób inaczej wytłumaczyć.
Chwytając się swojej (nie oszukujmy się: irracjonalnej) myśli, przeszukałem cały internet w poszukiwaniu jakiś konkretnych wiadomości. Niestety, artykułów było naprawdę dużo, a każdy z nich wyjaśniał zupełnie różne rzeczy. Od zaproszenia ducha poprzez planszę ouiji, po opętanie i inne tego podobne. W co zatem miałem wierzyć? Ugh, chyba powinienem wypytać Naruto o jakieś szczegóły.
Oparłem czoło na nadgarstku i westchnąłem, jednocześnie przybierając na twarz delikatny uśmiech.
 - Co ja wyprawiam? - wyszeptałem.
Zwinąłem z porcelanowego talerzyka jedno, kruche ciasteczko i wsadziłem je sobie do ust, na powrót skupiając się na szukaniu wiadomości. Ponoć w internecie jest wszystko, hn? Przekonajmy się.

~

Bałem się. Chorobliwie się bałem wystawić spod kołdry chociażby stopę, nie mówiąc już o zejściu do kuchni i zjedzeniu posiłku. Nie zważałem ani na buntowniczo burczący brzuch, ani na gardło, boleśnie domagające się choć kropli jakiegokolwiek płynu.
Bałem się.
Zwinąłem się w jeszcze mniejszy kłębek, kiedy dosłyszałem na schodach ciche kroki. Wolne, z czasem coraz szybsze, zdawały się zbliżać do drzwi mojego pokoju. Takie obserwacje ostatnio były u mnie na początku dziennym, a mimo to, nie wyzbyłem się uczucia strachu.
Bałem się.
Zamarłem (jak Boga kocham, nawet nie oddychałem! choć... to złe porównanie, skoro się nie wierzy, prawda?) i cierpliwie czekałem na ruch CZEGOŚ. I COŚ najwyraźniej zamierzało się podroczyć, ponieważ najpierw delikatnie uchyliło drzwi mojej sypialni, a w końcu nimi trzasnęło, z pewnością pozostawiając ślad po uderzeniu w ścianie.
Kroki ucichły, ale ja wiedziałem, że TO jedynie dąży do uśpienia mojej czujności.
Schowałem głowę pod pościelą i zacisnąłem powieki, wmawiając sobie, że czego nie widać, tego nie ma. Wracam do sposobów na przegonienie potworów spod łóżka?
Bałem się.
COŚ złapało za moją stopę i zrzuciło z łóżka. Wrzasnąłem i otworzyłem oczy. Prócz tego, że moją łydkę trzyma powietrze, niczego nie dostrzegłem.
Zostałem brutalnie pociągnięty w stronę łazienki. Gdybym nie zasłonił potylicy, ta z pewnością spotkałaby się z bolesnym uderzeniem o próg.
Wrzasnąłem raz jeszcze, łapiąc się tego, co wpadło mi pod ręce. W końcu zacisnąłem palce na nóżce od szafki nocnej i ani myślałem puścić.
Usłyszałem krzyk, warknięcie, a później skrzek i COŚ puściło moją nogę. Z przerażeniem wypisanym na twarzy i z łzami w oczach, rzuciłem się w stronę schodów. Biegłem ile sił w nogach, byleby w końcu opuścić to przeklęte miejsce. Nie zawracałem sobie głowy nawet butami, więc na nagrzane kostki chodnika, wyleciałem boso. Pomimo wieczornych godzin, dalej można było odczuć działanie promieni słonecznych. Było duszno. Tak duszno, że z ledwością łapałem powietrze do płuc.
Zatrzasnąłem drzwi i w kilkanaście sekund znalazłem się pod domem Sasuke. Zacząłem pukać, z sekundy na sekundę coraz mniej cierpliwy, a kiedy otworzył mi długowłosy brunet, z uniesioną brwią zlustrował moje przerażone lico.
 - Sasu... Sasuke u siebie? - wychrypiałem, a kiedy ten skinął głową, już nieco spokojniej, udałem się do pokoju wspomnianego młodzieńca.
Dopiero kiedy znalazłem się pod jego sypialnią, pozwoliłem sobie na uronienie łez. Te potokiem polały się po mojej twarzy i... Takim właśnie zastał mnie czarnowłosy.
 - Naruto?!
Pośpiesznie wciągnął mnie do swojego pokoju i przyłożył dłonie do moich rozpalonych policzków.
 - Co się stało?!
Nawet gdybym chciał, w tamtym momencie nie byłem w stanie wyrzucić z siebie ani słowa. Po prostu stałem tak, spazmatycznie szlochając, do czasu, w którym kolana się pode mną ugięły. Upadłem, a przyjaciel opadł za mną, momentalnie zamykając mnie w swoich ramionach. Głaskał mnie uspokajająco po plecach, ruchem tak delikatnym, iż odniosłem wrażenie, że boi się, że może mnie jeszcze bardziej poobijać. Istotnie, czułem, jak całe ciało pulsuje mi tępym bólem.
 - Uspokój się.
Poczułem, jak jego ciepły oddech owiewa moje ucho i opanowałem drżące ramiona. Wziąłem głębszy wdech i objąłem Uchihę w pasie.
 - Mam dość, mam dość, mam dość... - powtarzałem, wciąż trwając w szponach paniki.
I właśnie wtedy Sasuke wyrwał się z mojego żelaznego uścisku. Ponownie ujął moją twarz w dłonie i... Ledwo wyczuwalnie musnął moje wargi.
Chyba dopiął swego, ponieważ uczucie zagrożenia, przysłoniła mgiełka zdezorientowania.
Oczyma wielkości guzików zlustrowałem jego rozciągnięte w uśmiechu kąciki ust.
 - Sasu...-
Przerwał mi.
 - Cii. Mówiłem, że możesz na mnie liczyć.


*Pełnoletność liczyłam tak, jak u nas, w Polsce.

2 komentarze:

  1. To jeden z lepszych rozdziałów, które napisałaś xD Był uroczy, póki co nie zwracałam uwagi na Kyuubiego, Sasuke i Naruto byli najciekawsi, słodko ;) Nie uważasz, że to romantyczne?? :D Szkoda tylko Kakasia. Czekam na następny rozdział, może coś ruszy dalej ;]Wybacz, że więcej nie napiszę chora jestem :( Życzę dużo weny i czasu oraz mnóstwo czytelników :D xDD

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapraszam do siebie na nową notkę, lecz nie jest to następny rozdział do " Uchiha". Pozdrawiam xD

    OdpowiedzUsuń